Przejdź do głównej zawartości

Andrzej Stasiuk „Jadąc do Babadag”.

Witajcie. Chwilę mnie nie było, ponieważ w zeszłym tygodniu głównie przebywałam poza domem i były takie dni, że nie miałam możliwości nawet chwilę poczytać. Dzisiaj do Was wracam z nową recenzją. Tym razem jest to piękna książka o tym jak wygląda wschód Europy i dlaczego serce autora (ale również i moje) bije właśnie tam. Jesteście ciekawi? Zapraszam do lektury. ☺


Źródło: czarne.com.pl
Tytuł: Jadąc do Babadag.
Autor: Andrzej Stasiuk.
Seria/cykl: Poza serią.
Data premiery: 2004.
Wydawnictwo: Czarne.
Liczba stron: 324.


 Andrzej Stasiuk jest polskim pisarzem, poetą, publicystą, eseistą i dramaturgiem. Był wydalany z liceum ogólnokształcącego, technikum i zasadniczej szkoły zawodowej. We wczesnych latach 80-tych zaangażował się w działalność Ruchu Wolność i Pokój. Zdezerterował z wojska, za co półtora roku spędził w więzieniu. W 1987 roku wyjechał z Warszawy i zamieszkał w Wołowcu, w Beskidzie Niskim. Laureat takich nagród jak: nagroda Fundacji Kultury, Fundacji Kościelskich, im. S.B. Lindego, Nike i im. Arkadego Fiedlera (Bursztynowy Motyl). Jego książki zostały przetłumaczone na wiele języków m. in. na angielski, fiński, francuski, holenderski, niemiecki, rosyjski, norweski, ukraiński, węgierski, włoski, czeski i rumuński. Wraz z żoną Moniką Sznajderman (z zawodu antropolog kultury) prowadzi Wydawnictwo Czarne, specjalizujące się w reportażach i literaturze środkowoeuropejskiej.

Andrzej Stasiuk to iluzjonista przestrzeni. Zaklinacz czasu. Czarodziej słów. Według niego „(...) życie składa się raczej z okruchów teraźniejszości, które zapadają w pamięć, i tak naprawdę tylko z tego składa się nasz świat”. Stasiuk wędruje po wschodzie Europy, kolekcjonuje te okruchy, nawlekając je misternie na nitkę jak korale, które osobno niewiele znaczą, lecz zebrane razem dają pojęcie o całości. Relacja z jego wędrówki wciąga, „Jadąc do Babadag” czyta się jak modlitwę – spodziewamy się, co będzie dalej, ale dajemy się porwać hipnotyzującym słowom, w których kryje się bezpieczeństwo tego, co znajome.

Stasiuka ciągnie w tę stronę świata (Rumunia, Węgry, Słowacja, Mołdawia, Albania, Ukraina), ponieważ to tam bije serce jego Europy, a równocześnie jego własne. Odnajduje w tych miejscach zapachy dzieciństwa, atmosferę zapamiętaną z dalekiej przeszłości, której nie ma i nie jest pewne, czy w ogóle istniała. To bezpieczny azyl, jak powracający sen, z którego człowiek nie chce się wybudzać. A mimo to, jego podróże niosą często obrazy nieprzyjemne, przygnębiające. Najczęściej idealizujemy swoje dzieciństwo, a pamięć bywa błogosławieństwem, zwłaszcza gdy wymazujemy z niej nieprzyjemności, karmiąc się sielanką, jak słodkim miodem. Stasiuk ma tego świadomość, a szczególne poczucie beznadziei i bezradności dopada go czasem w niektórych miejscach i zapewne też przypomina przeszłość. Każda podróż opisana w tej książę (bo to nie jest jedna ciągła podróż) jest poematem ku mocy pamięci. „Bo czym w końcu jest pamięć, jeśli nie wieczną wymianą nominałów, nieustannym dzieleniem i wydawaniem, w nadziei, że bilans się zgodzi, że to, co było, powróci bez manka, w całości, nienaruszone, a może i oprocentowane przez miłość i tęsknotę”.

Niestety pamięć zawodzi, bywa kapryśna i płata figle. „Wszystko trzeba wymyślać od nowa, ponieważ dni nie mogą przepadać w przeszłości, wypełnione jedynie pejzażem, nieruchomą, niezmienną materią, która w końcu strząśnie nas ze swego cielska, strzepnie jak te wszystkie incydenty, te twarze oraz istnienia nie dłuższe niż jedno spojrzenie”. Stasiuk bardzo się stara te wszystkie „okruchy teraźniejszości” utrwalić na kliszy fotograficznej, ale przede wszystkim w umyśle i sercu. Dla niego każdy człowiek zasługuje na uwagę i kilka słów, każdy krajobraz, każda zaobserwowana scenka. Impresje autora czyta się tak, jakby człowiek wyciągnął ze strychu wielkie pudło ze starymi fotografiami i w nudne popołudnie machinalnie je przeglądał, bo zna wszystkie na pamięć i zatrzymuje wzrok na dłużej tylko na tych wybranych. Tak samo dawałam wyjść z niebytu i zaraz znów wrócić w niebyt wielu scenkom malowanym przez Stasiuka. Te, które przyciągnęły moją uwagę, to perły i choćby dla takiej jednej warto „Jadąc do Babadag” przeczytać.

„Tak sobie rozmyślałem o ostatnim przyzwoitym micie czy też złudzeniu przykładanym na rany i otarcia bezdomności w tym coraz bardziej bezprizornym świecie. Oczywiście, były to myśli pięknoducha, niemniej jednak oddawałem się im z wielką przyjemnością gdzieś między Nagykállo i Mátészalka pod purpurowym niebem zachodu. Wyobrażałem sobie, że ta purpura to łuna płonącego Wiednia, który na koniec funduje swoim peryferiom i prowincjom ostatnie widowisko, i w gigantycznym auto da fé poświęca swoje wypicowane sklepy, witryny przy Graben, swoich archetypicznych mieszczan z psami na porannych spacerach, swoje wspomnienia i bezbrzeżny smutek wiejący jak wiatr przez Hofburg i przez plac Marii Teresy, i zostawia co najwyżej Café Havelka i nocny kiosk z kiełbaskami na placu świętego Stefana. Tak sobie myślałem sentymentalnie między Nagykállo i Mátészalka, próbując zaprojektować efektowny i heroiczny koniec dla świata, który rozpadł się ze zwykłej starości.”

Momentami piękno opisywanego krajobrazu i ludzi przywodzi na myśl rumuński, pełen soczystości film „Katalin”, chwilami z kolei ohyda mierziła, jak ponure filmy Beli Tarra. W życiu bowiem piękno idzie w parze z brzydotą, nadzieja z rozpaczą, życie jest o krok od śmierci, a my wszyscy tkwimy w samym środku ze wszystkich sił próbując nie zwariować. „Do Nagykállo przyjechaliśmy, ponieważ – według przewodnika – "na końcu długiego i upiornie pustego placu" miał tutaj stać szpital psychiatryczny. Pomyślałem, że to może być jakaś fizycznie zrealizowana metafora, metafora wschodu Europy. Wyobraźnia podsuwała obraz wielkiego pylistego majdanu okolonego przez rozsypujące się domy. Przez plac od czasu do czasu przeciągają oddziały w najróżniejszych mundurach, ale nigdy nie pozostają na dłużej, niż tego wymaga gwałt albo rabunek. Odjeżdżają i rozgrzany kurz równiny natychmiast kryje jeźdźców. Z okien szpitala szaleńcy patrzą w ślad za nim i tęsknią, ponieważ w tych wschodnich stronach władza, przemoc i obłęd żyły od zawsze w związku przypominającym konkubinat, a czasem wręcz legalne małżeństwo”.

Stasiuk jest mistrzem w przemycaniu strzępów historii w swoich obserwacjach i refleksjach. U niego nie ma dat, prawie nie ma nazwisk, jest zaledwie cień wielkich i ważnych wydarzeń. Pomimo tego czytelnik kończy lekturę mądrzejszy niż po wielu lekcjach historii w szkole oraz pełen pokory, ponieważ historia nie jest czarno-biała, nie stawia wcale celnych pytań i nie daje jasnych odpowiedzi. Stasiuka cechuje mądrość osoby, która nie nałykała się jej z książek (choć widać też, że czyta ich naprawdę dużo), ale ma po prostu łeb na karku oraz otwarte oczy i uszy. Potrafi też, co nie jest takie częste, wyciągać celne wnioski. Polubiłam Stasiuka za to, że nie przechwala się swoją wiedzą, nie popisuje doświadczeniem, nie próbuje przekonywać czytelnika, że jego racja jest tą jedyną słuszną. Można się z nim nie zgadzać, można mieć odmienny punkt widzenia, ale to w niczym nie przeszkadza. Ze stron „Jadąc do Babadag” bije wielki respekt dla czytelnika, jego inteligencji i zdolności rozumienia świata, jego głodu przyswojenia prawideł, jakimi może rządzić się świat (przy równoczesnym westchnieniu, że owe prawidła najpewniej są kolejnym mitem, figlem spłatanym przez „mądre głowy” i kolistość historii) i tolerancji. Stasiuk po prostu dzieli się z czytelnikiem swoimi spostrzeżeniami, otwiera się przed nim, każąc uczuciom i rozmyślaniom toczyć się swobodnie, co tworzy pewien intymny nastrój. „Jadąc do Babadag” to piękna i bardzo mądra lektura, napisana niezmiernie liryczną, bezbłędną polszczyzną, za którą wielu czytelników tęskni w dobie powszechnego niechlujstwa językowego. Raczyłam się tą książką powoli i to samo zalecam innym. Trudno mi się z nią rozstać i chcę jej atmosferę zachować w sobie, wracać do niektórych scenek jak do fotografii z pudła na strychu. Ta książka to literatura na najwyższym poziomie.

Moja ocena: 9/10.

Komentarze

  1. Muszę przyznać, że mnie kupiłaś tą recenzją, i aż nabrałam ochoty, aby rzucić wszystko, wsiąść w samochód i jechać na wędrówkę po wschodniej Europie. ;) Swoją drogą, Twoje wrażenia są podobne do moich na temat "Nie ma ekspresów przy żółtych drogach", z tym że "Jadąc do Babadag" jest chyba mniej rozstrzelone tematycznie. Bardzo podobają mi się te spostrzeżenia Stasiuka, które zawarłaś w recenzji, zwłaszcza na temat dzieciństwa czy pamięci, więc kiedyś książkę na pewno przeczytam, jednak priorytetem w jego prozie jest dla mnie "Biały kruk", ponieważ porusza temat męskiej przyjaźni. No i teraz czytam "Tam" Nataszy Goerke - to chyba dość podobna proza, będąca mieszanką wspomnień, historii, zapisu podróży i przemyśleń, zatem po jej skończeniu będę musiała trochę poczekać, zanim sięgnę po coś podobnego.
    I wow, nie wiedziałam, że to Stasiuk prowadzi Czarne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Białego kruka" jeszcze nie czytałam. Na razie na półce czeka "Fado" i wywiad-rzeka ze Stasiukiem, czyli "Życie to jednak strata jest", ale chętnie bym jeszcze sięgnęła po "Opowieści galicyjskie" (swoją drogą film "Wino truskawkowe" jest adaptacją tej powieści) i przypomniała "Mury Hebronu" (czytałam je jakieś 11 lat temu, pamiętam że zrobiły na mnie wrażenie). :) W ogóle Stasiuka zacznę sobie regularnie wplatać w czytane przeze mnie książki, bo mam wrażenie, że jego i moja wrażliwość się lubią. ;)
      Zaciekawiłaś mnie "Tam" i "Nie ma ekspresów przy żółtych drogach", bo żadnej z nich nie znam, więc obadam temat. :)
      Ano Stasiuk z żoną założyli i prowadzą Czarne, a ja uwielbiam to wydawnictwo za reportaże właśnie. :)

      Usuń
    2. "Mury Hebronu" też muszę koniecznie przeczytać, zaś "Wina truskawkowego" nie znam, jednak ja w ogóle bardzo mało filmów oglądam. Cieszą mnie Twoje plany Stasiukowe, będę czytać Twoje recenzje i decydować, które z jego książek jeszcze chcę przeczytać. :D

      Usuń
    3. Cwaniara! :D Mam nadzieję, że sama też coś wybierzesz i zrecenzujesz. ;)

      Usuń
    4. Oczywiście, choć jak widzę, jak dużo Ty chcesz Stasiuka czytać, to pewnie zanim ja sięgnę po jakąś jego książkę, Ty przeczytasz już trzy. ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Marina Abramović „Pokonać mur. Wspomnienia”.

Witajcie. 🙂 Dziś przychodzę do Was z recenzją autobiografii bardzo fascynującej osobowości. Kobiety, która z samego procesu powstawania sztuki stworzyła sztukę. Przy okazji bardzo inspirującej osoby. Ale nie przedłużajmy! Zapraszam do lektury. Tytuł: Pokonać mur. Wspomnienia. Tytuł oryginału: Walk Through Walls: A Memoir. Autor: Marina Abramović. Tłumaczenie: Magdalena Hermanowska, Anna Bernaczyk. Seria/cykl: Biografie i powieści biograficzne. Data wydania: 24 kwietnia 2018. Wydawnictwo: Rebis. Liczba stron: 432. Marina Abramović to serbska artystka performance, pisarka oraz reżyserka i producentka filmowa. Jej prace eksplorują body art, sztukę wytrzymałości i sztukę feministyczną, relacje pomiędzy performerem a publicznością, granice wytrzymałości ciała oraz możliwości umysłu ludzkiego. Jest aktywna artystycznie od ponad 40 lat i sama określa się mianem „babci performance'u”. Jest pionierką nowego pojęcia tożsamości poprzez angażowanie obserwatorów jej perfomance

Haruki Murakami „Norwegian Wood”.

Witajcie po (znowu dość długiej) przerwie. Wczesna wiosna to dla mnie zawsze idealna pora na czytanie prozy Murakamiego. Jest to ten moment w roku, kiedy najbardziej do mnie przemawia jego styl. Kojarzy mi się zawsze ze słonecznym albo szarawym wczesnowiosennym dniem, ale z takim jeszcze mroźnym powiewem wiatru. A także z krystalicznie czystym dźwiękiem fortepianu. Może to wynikać z okoliczności, w jakich po raz pierwszy zapoznawałam się z twórczością tego pisarza. Czy Wy też macie jakieś konkretne okoliczności okołopogodowe i okołopororoczne podczas których najbardziej Wam pasują powroty do dzieł Waszych ulubionych autorów? Dajcie znać w komentarzach w razie czego. 🙂 A ja zapraszam do recenzji i równocześnie przepraszam za pewną chaotyczność - jest to spowodowane tym, że o prozie Murakamiego bardzo trudno mi się pisze, bo bardzo mocno ją odczuwam. Tytuł: Norwegian Wood. Tytuł oryginału:  ノルウェーの森 (Noruwei-no mori). Autor: Haruki Murakami. Tłumaczenie: Anna Zielińska-Elliott,