Przejdź do głównej zawartości

Marcin Wroński „Morderstwo pod cenzurą”.

Witajcie.
Wracam do Was w końcu po przerwie. Pisałam o tym już wcześniej na Facebooku, ale dodam jeszcze raz - po prostu znajdowałam się w miejscu, w którym nie miałam dostępu do komputera i stąd w zeszłym tygodniu nie pojawiła się planowana recenzja. Ale dzisiaj nadrabiam. I dzisiaj zapraszam Was do międzywojennego Lublina w celu rozwikłania serii zabójstw. ☺


Źródło: virtualo.pl
Tytuł: Morderstwo pod cenzurą.
Autor: Marcin Wroński.
Seria/cykl: Komisarz Maciejewski.
Data premiery: 19 listopada 2014.
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 292.


 Marcin Wroński jest polskim pisarzem i redaktorem z Lublina. W latach 90. związany był z nurtem trzeciego obiegu – publikował m.in. w artzinach „Lampa i Iskra Boża”, „Mała Ulicznica”, „Brytan OD NOWA”. Zadebiutował w 1992 roku zbiorem opowiadań „Udo Pani Nocy”, niedługo później, bo już w 1994 roku wydał mikropowieść pijacko-przygodową „Obsesyjny motyw babiego lata”. Ponadto tworzył piosenki i skecze dla swojego kabaretu o nazwie Osoby o Nieustalonej Tożsamości. Były felietonista i dziennikarz radiowy, nauczyciel, pisał artykuły o reklamach dla „Aida-media”, oraz książki dla dzieci. Jego ostatnią wielką pasją literacką jest pisanie o dawnym Lublinie, czego wyraz daje w serii o komisarzu Maciejewskim.

„Morderstwo pod cenzurą” to pierwszy tom cyklu retro kryminałów o Lublinie. Akcja osadzona jest w 1930 roku, a zaczyna się na kilka dni przed 11 listopada 1930 roku, kiedy to trwają przygotowania do obchodów Święta Niepodległości. Tymczasem okazuje się, że redaktor naczelny prawicowej gazety zostaje brutalnie zamordowany we własnym mieszkaniu. W tym wypadku w grę mogą wchodzić osobiste porachunki, jak i pobudki polityczne. Śledztwo prowadzi Zygmunt „Zyga” Maciejewski, od którego odeszła żona, za to nie opuściły go skłonności do gorzałki i aspołeczny charakter – policjant wyglądający jak stuprocentowy bandzior, do tego lubiący się oddawać boksowi. Maciejewskiemu pracy nie ułatwiają ani niesubordynowani podwładni, ani nowy współpracownik, polityczny z Urzędu Śledczego przydzielony mu przez komendę wojewódzką. Kiedy rankiem w samo święto zostaje odnalezione ciało zamordowanego cenzora prasowego, sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej i Zyga już wie, że to grubsza sprawa.

Międzywojenny Lublin z kart powieści Wrońskiego jest niesamowity. Klimat tego miasta, będącego wówczas kolebką wielu narodowości, jest bardzo realny. Po ulicach jeżdżą dorożki i pierwsze autobusy miejskie (ale Maciejewski oszczędza na biletach, które kosztują 40 gr i regularnie drałuje na piechotę z Rur Jezuickich na ul. Zieloną, gdzie mieścił się Komisariat I Główny), a od czasu do czasu przemknie jakiś automobil. Polacy i Żydzi żyją obok siebie, z zawiścią patrząc na osiągnięcia tych drugich. W kraju pachnie kryzysem, a klasa robotnicza żyje w stale pogarszających się warunkach. Można by długo jeszcze wymieniać, ale sedno stanowi fakt, że wszystkie te elementy tworzą niesamowicie realistyczne i ciekawe tło dla fabuły powieści, i jest to tło, które naprawdę żyje.

Podkomisarz Maciejewski z kolei to postać idealnie wkomponowana w przedstawione przez Wrońskiego realia. Jasne, mamy tu wykorzystany dość oklepany motyw „śledczego z przeszłością i o trudnym charakterze” (bo jednak problemy z kobietami, alkoholem i aspołeczność), ale w sposób, który mimo że niczego nowego do gatunku nie wnosi, to też nie przeszkadza. Zyga daje się zwyczajnie lubić. Instynktownie wyczuwa puls miasta i wie, gdzie postawić kolejny krok. Warto także wspomnieć o barwnej grupie podwładnych Maciejewskiego: cichy i skrupulatny Fałniewicz, dobroduszny Grzewicz czy też wymuskany dandys w typie Rudolfa Valentino i kobieciarz w jednym, czyli Zielny. Jest to tak zróżnicowana ekipa, że nigdy nie jest przy nich nudno.

Fabuła jest ciekawa i jak przystało na dobry kryminał, niejednoznaczna moralnie. Do tego naprawdę dobrze skonstruowany Zyga i jego charakterystyczni koledzy z pracy. No i ten Lublin... Lublin, w którym się urodziłam i w którym od 7 lat mieszkam. Lublin, który przemierzałam wielokrotnie pieszo, po prostu się błąkając i obserwując jego tętniące życiem aleje, ulice, uliczki i zaułki. Lublin międzywojenny, który pomimo bombardowań w 1939 roku, wciąż przebija spod współczesnej zabudowy. Za przywołanie tego Lublina, którego części już nie ma, Wrońskiemu należy się pomnik (może na placu Litewskim?). To, że znam i kocham to miasto dodaje pewnego smaczku tej lekturze, bo łatwiej mi było sobie te wszystkie miejsca wyobrazić. I powiem Wam, że to była wspaniała podróż w czasie. No i to nokautujące, niejednoznaczne zakończenie...

Polecam każdemu i zapraszam do odwiedzenia Lublina, nie tylko na kartach tej powieści.

Moja ocena: 7/10.

Komentarze

  1. Nie przepadam za polskimi książkami, ale to umiejscowienie w czasie zachęca jednak do lektury ^^!

    yollowe.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto się w miarę możliwości zagłębić trochę w polską literaturę - wbrew pozorom mamy wielu naprawdę dobrych autorów, którzy spokojnie mogą konkurować z tymi amerykańskimi czy brytyjskimi, ale nie mają po prostu szans na dobrą promocję swojej twórczości przez wydawnictwa tak jak Ci zagraniczni. ;)

      Usuń
  2. Jak wiesz czytam kryminały niezwykle rzadko, ale zapamiętam sobie ten na (zapewne daleką) przyszłość. ;) Bardzo zaciekawiło mnie to pokazanie starego Lublina i oddanie klimatu dawnych dni.
    Swoją drogą niezwykle podoba mi się nazwa kabaretu autora - "Osoby o Nieustalonej Tożsamości", no po prostu cudowna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Osoby o Nieustalonej Tożsamości" również mnie urzekły. ;)
      Ten kryminał ma naprawdę przyjemny nastrój później jesieni w Lublinie. :)

      Usuń
  3. Niestety nie jestem fanką kryminałów, ale nie mówię nie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie tylko kryminał, który to gatunek lubię, ale i Lublin, z którego pochodzi połowa mojej rodziny i do którego żywię ogromny sentyment i wiele ciepłych uczuć! Urzekła mnie Twoja recenzja i myślę, że sięgnę po książkę z serii Wrońskiego chociażby po to, żeby się przekonać, jak wyglądał Lublin w czasach moich dziadków.

    Pozdrawiam.

    https://ksiazkowe-podroze-w-chmurach.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że zainspirowałam Cię do sięgnięcia po nią. Zwłaszcza, że Lublin jest w niej naprawdę świetnie oddany. :) Pozdrawiam również. :)

      Usuń
  5. Chętnie sięgnę po tę książkę, a Lublin... Bardzo chciałabym do niego pojechać. Mam braki w południowo-wschodniej Polsce i bardzo chciałabym je nadrobić. Mam nadzieję, że pewnego dnia to się uda, najlepiej niedalekiego. :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Marina Abramović „Pokonać mur. Wspomnienia”.

Witajcie. 🙂 Dziś przychodzę do Was z recenzją autobiografii bardzo fascynującej osobowości. Kobiety, która z samego procesu powstawania sztuki stworzyła sztukę. Przy okazji bardzo inspirującej osoby. Ale nie przedłużajmy! Zapraszam do lektury. Tytuł: Pokonać mur. Wspomnienia. Tytuł oryginału: Walk Through Walls: A Memoir. Autor: Marina Abramović. Tłumaczenie: Magdalena Hermanowska, Anna Bernaczyk. Seria/cykl: Biografie i powieści biograficzne. Data wydania: 24 kwietnia 2018. Wydawnictwo: Rebis. Liczba stron: 432. Marina Abramović to serbska artystka performance, pisarka oraz reżyserka i producentka filmowa. Jej prace eksplorują body art, sztukę wytrzymałości i sztukę feministyczną, relacje pomiędzy performerem a publicznością, granice wytrzymałości ciała oraz możliwości umysłu ludzkiego. Jest aktywna artystycznie od ponad 40 lat i sama określa się mianem „babci performance'u”. Jest pionierką nowego pojęcia tożsamości poprzez angażowanie obserwatorów jej perfomance

Haruki Murakami „Norwegian Wood”.

Witajcie po (znowu dość długiej) przerwie. Wczesna wiosna to dla mnie zawsze idealna pora na czytanie prozy Murakamiego. Jest to ten moment w roku, kiedy najbardziej do mnie przemawia jego styl. Kojarzy mi się zawsze ze słonecznym albo szarawym wczesnowiosennym dniem, ale z takim jeszcze mroźnym powiewem wiatru. A także z krystalicznie czystym dźwiękiem fortepianu. Może to wynikać z okoliczności, w jakich po raz pierwszy zapoznawałam się z twórczością tego pisarza. Czy Wy też macie jakieś konkretne okoliczności okołopogodowe i okołopororoczne podczas których najbardziej Wam pasują powroty do dzieł Waszych ulubionych autorów? Dajcie znać w komentarzach w razie czego. 🙂 A ja zapraszam do recenzji i równocześnie przepraszam za pewną chaotyczność - jest to spowodowane tym, że o prozie Murakamiego bardzo trudno mi się pisze, bo bardzo mocno ją odczuwam. Tytuł: Norwegian Wood. Tytuł oryginału:  ノルウェーの森 (Noruwei-no mori). Autor: Haruki Murakami. Tłumaczenie: Anna Zielińska-Elliott,